DZIEŃ 22-24

 

 

Dzień 22 - 10 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 7850km, dzisiejszy dystans: 450km

  

Kolejny dzień zaczynamy od wpakowania załatanej dętki do opony motocykla. Właściwie przestaliśmy liczyć , który to już raz zdejmujemy tylne koło z motocykla Rogala z nadzieją, że może to ten ostatni raz. Robimy to teraz jak wytrawni mechanicy. Każdy dokładnie wie co ma robić, więc cała naprawa idzie dość sprawnie.

Jeszcze tylko szybkie mycie rąk po całej operacji i kolejny dzień można zacząć. Ruszamy żwawo w stronę granicy z Kazachstanem.

Kilkakrotnie mijamy bramki w których należy zapłacić za poruszanie się po drodze, mimo, że nie jest to autostrada. My oczywiście zwolnieni  z tych opłat  niezmiernie jesteśmy zadowoleni.

Pięknymi serpentynami wśród gór kierujemy się w stronę granicy.  Poprzez kolejną poranną naprawę opony Rogala sraciliśmy trochę czasu, a wiza w Kirgisatnie wygasa nam dzisaj. Droga do granicy dłuży się w nieskonczoność co zaczyna wprowadzać w nasze szeregi trochę niepokoju. Nie za bardzo bowiem widzi nam się powrót do stolicy Kirgistanu po to żeby przedłużyć ją o jeden dzień.

 

 

...lubimy takie poranki...

 

...zbiornik wodny Toktogul...

 

...znowu zbiornik wodny Toktogul...

 

...my i zbiornik wodny Toktogul...

 

Po drodze jak na złość zatrzymuje nas każdy napotkany potrol policji. Oczywiście wszyscy są nastawieni bardzo pozytywnie do nas i zadają standardowy zestaw pytań ; kuda; at kuda skolko stiot maszynka tra la la ; na pytania odpowiadamy już jak zaprogramowane maszyny, licząc, że szybko pozwolą nam jechać dalej. Jeden patrol ku naszemu przerażeniu  wyłamuje się ze standardowych procedur. Oprócz  pytań policjant wypatruje u jednego z nas aparat fotograficzny. No i się zaczęło, na początku kazał pokazywać sobie wszystkie zrobione przez nas zdjęcia po czym zawołał z samochodu swoją żonę i kazali sobie robić sesje zdjęciową z nami i naszymi motorami. Na władzę nie poradzisz. Potulnie pstrykamy więc zdjęcia, jedno, drugie, trzecie, a czas ucieka.. Wreszcie uśmiechnięci i usatysfakcjonowani zdjęciami mundurowi pozwalają nam jechać dalej informując, że granica jest już niedaleko.

 

 

...w przepięknych górach na trasie Osz - Biszkek...

 

...wartkie strumienie spływają wsród zielonych dolin...

 

...bajkowy krajobraz podtrzymuje nasze świetne humory...

 

...tak to można jechać bez końca...

 

...jak się człowiek spieszy, to się milicjant cieszy...(standardowa kontrola i sesja z policjantami)

 

Pokrzepienni tym faktem tniemy sprzętami przed siebie by zdążyć na czas. Mało co zwracamy uwagę już na otaczajacy nas krajobraz, aż do momentu gdy zza zakrętu wyłania się ...Tama, tak Tama przez duuże T. Budowla jest przeogromna. Zjeżdzamy na przydrożny parking i w trójkę patrząc  to na siebie to na tamę strzelamy " karpika" .....łaaaaał...  Najważniejszym i najbardziej zaskakującym elementem  nie jest jednak sama zapora podtrzymująca wodę tylko wielka głowa Lenina. Posąg musiał być wylany z wielkiej formy bowiem  idealnie odwzorowuje twarz wielkiego wodza socjalizmu. Robi to na nas niesamowite wrażenie.

 

Po zrobieniu kilku zdjęć  szykujemy się do odjazdu, kiedy zagaduje nas grupka Kirgizów. Okazuje się, że przyjechali tu na zaręczyny kilkoma samochodami. Za stół biesiadny słóży im jeden z  samochodów na którym nic nie brakuje. Wódeczka kanapeczki sałateczki. Jednym słowem sielanka na całego. Oczywiście nowi znajmi pierwsze co, to częstują nas wódeczką za zdrowie panny i pana młodego. Niestety  z bulem odmawiamy i w zamian wypijamy po szklance kumysu. Tego im nigdy nie można odmówić.

Po szybkiej sesji zdjęciowej nagle przypomina nam się , o naszym sztandarowym haśle wyjazdowym " znowu jesteśmy w du...." czas leci i wizy się kończą. Pakujemy się na sprzęty i machając na pożegnanie biesiadnikom ruszamy dalej.

 

Po  pewnym czasie wreszcie docieramy do granicy z Kazachstanem. Na granicy standardowe  pytania o broń narkotyki itd...

Rutynowa kontrola również po stronie kazachskiej i przekroczenie granicy staje się faktem.

 

W Kazachstanie jak to w Kazachsatnie odrazu mogliśmy zapomnieć o jakichkolwiek pagórkach i zakrętach. Pozosatły jedynie te, które zostawiliśmy za naszymi plecam, a przed nami znów ...prosta ciągnąca się raptem kolejne 2000 km przez step...

 

 

...ostatnia wysoka na 3326m przełęcz przed zjazdem na kazachskie stepy...

 

...'zapraszam na kielicha do mojej jurty' - niestety musieliśmy podziekować i jechać dalej...

 

...Kigizi z jednej strony są bardzo gościnni, a zdrugiej dumni i zdystansowani...

 

...nie ma to jak impreza zaręczynowa nad zalewem z widokiem na...

(swoją drogą im też musieliśmy odmówić kielicha)

 

...tamę z głową Lenina, ehh...

 

...tama im. Lenina robi spore wrażenie...

 

 

Do miasta Taraz celu  naszgo dzisiejszego dnia docieramy dość wcześnie. Na spokojnie więc zaczynamy szukać jakiegoś taniego hostelu.

Po godzinie chodzenia po centrum miasta niestety znajdujemy jedynie hotel 5-cio gwiazdkowy, gdzie cena za nocleg oscyluje w granicach 120 $.  Na nic zdają się rozmowy z miejscowymi ludzmi, bo wszyscy na pytanie o jakieś zakwaterowanie wskazują nam własnie ten hotel.

Trochę zrezygnowani idziemy wzdłuż głównej drogi i zastanawiamy się co robić dalej. Rozwiązanie przychodzi jednak bardzo szybko. W pewnej chwili zatrzymuje się przy nas stara Łada z której wysiada dziewczyna i chłopak.  Dziewczyna zagaduje nas po angielsku.

Trochę zaskoczeni opowiadamy jej o naszej wyprawie i  problemie ze znalezieniem noclegu. Okazuje się, że dziewczyna  jest nauczycielką angielskiego i razem ze swoim chłopakiem otworzyli niedawno swoją prywatną szkołę.

 

Nowi znajomi po krótkiej rozmowie oferują nam nocleg w swojej nowootwartej placówce. Trochę na początku w to niedowierzamy ale... przygoda to przygoda każdej chwili szkoda. Pakujemy się na motocykle i podążamy za rozklekotaną Ładą do naszej noclegowni.

Szkoła okazała się jeszcze remontowanym parterowym budynkiem z kilkoma pokojami. Dla nas to w zupełnosci starczyło. Z dużą przyjemnością rozłożyliśmy swoje śpiwory na podłodze. Po szybkiej obiado kolacji wychodzimy razem   na wieczorne zwiedzanie miasta  tętniącego nocnym życiem. Wszędzie tłumy bawiących się ludzi. Wbijamy się do jednej knajpki i przy skocznej muzyce Bony M spijamy kilka zimnych piwek.  Z Erkinem, bo tak ma na imie poznany chłopak rozmawaimy o Kazachsatnie, o ich obyczajach i  życiu. Z miasta  wracamy późną nocą i w szampanskich nastrojach kładziemy się spać.

 

 

Dzień 23 - 11 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 7850km, dzisiejszy dystans: 0km

  

Po wczorajszym nocnym wypadzie i świadomości tego, że dzisaj nigdzie się nie spieszymy, leniuchujemy sobie w śpiworach w salce od angielskiego. W pewnym momecie z pokoju obok dochodzą nas głosy rozmowy. Tas wysłany na zwiad przynosi  nam informacje, że w pokoju obok siedzi chyba z 15 osób i ogląda jakiś film.

 

No tego nie było w scenariuszu, nasi znajomi nic takiego nam nie mówili, że będziemy mieli gości od rana w niedzielę. Wysuwamy się z ciepłych i przytulnych śpiworków i idziemy obadać sytuację.

 

I rzeczywiście, w pokoju obok wszystkie ławki są zajęte.  Siedzą przy nich dzieciaki w wieku 10-16 lat wpatrzone w ekran monitora. Następuje mała konsternacja, nie wiemy za bardzo co robić. Na szczęście po kilku minutach w drzwiach pojawiają się Dina i Erkin. Pytamy się ich kto to jest, a oni odpowiadają, że to ich uczniowie. Dowiedzieli się wczoraj, że przyjechaliśmy tu z Europy na motorach i przyszli specjalnie w niedzielę do szkoły żeby nas zobaczyć.

Oooo... kurcze no to ładnie, jak to nas zobaczyć, ale po co .. jak .. dlaczego........?

 

Dopiero Dina nam wytłumaczyła, że te dzieciaki nigdy jeszcze nie widziały obcokrajowca. No to teraz wyzwanie przed nami, hehe, reprezentowanie całej Europy przed grupką dzieci z Azji. No ale nic, idziemy wyzwaniu na przeciw i dumnie wkraczamy do salki.

 

 

...wykład 'Po co przyjechaliśmy do Azji środkowej'...

 

...pamiątkowe zdjęcie z przeuroczymi dzieciakami...

 

Na początku dzieci są trochę nieśmiałe i bacznie nas obserwują. Po 15 minutach nabierają do nas większego zufania i zaczynają się pierwsze pytania.  W sumie spędziliśmy z nimi chyba 2 godziny rozmawiając na różne tematy. Były bardzo ciekawe, jak jest w Polsce. Pytały właściwie o wszystko, o szkoły, zwierzęta, pogodę.

 

Były to bardzo fajne dwie godziny spędzonie w Taraz. Czuliśmy się trochę jak Tony Halik, który opowiada o swoich dalekich przygodach i podróżach. W ten sposób odwdzięczyliśmy się też Dinie i Erkinowi za  nocleg.

 

Po spotkaniu z młodzieżą kazachską zostaliśmy zaproszeni na przejażdzkę w celu zwiedzenia zabytków i ciekawych miejsc w mieście. Odwiedzamy kilka muzeów oraz bazar na którym nabywamy kilka niezbędnych rzeczy. W czasie wycieczki zagadujemy nowych znajomych, czy istnieje możliwość  przejechania przez pewien odcinek Kazachstanu pociągiem ładując motocykle na wagony. 

 

 

...aby tradycji stało się zadość, jedziemy na bazar po naklejki i robimy takie wrażenie na sprzedawczyni, że flagi dostajemy gratis...

 

...zwiedzamy Taraz...

 

...tak kiedyś wyglądało stare miasto...

 

...i ruiny domostw...

 

To było pytanie, które spowodowało , że znaleźlismy się w innej czasoprzestrzeni. Podjechaliśmy na dworzec, gdzie Erkin zapytał o najbliższy pociąg do oddalonego o 1800 km miasta Aktobe (Aktubeck). Najbliższy pociąg, którym mogliśmy pojechać był za 4 dni.

Ale to była informacja oficjalna. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się , że jest możliwość pojechania, jeszcze dzisiaj, pociągiem, który odjeżdża za dwie godziny za opłatą 100 $. Po szybkim namyśle zgodziliśmy się.

I wtedy się zaczęło.....samochodem jedziemy na spotkanie z jakimś gościem , który jest jakąś szychą i mógł stworzyć w zapełnionym już pociągu dodatkowe 3 miejsca. Po tym szybko ruszamy w drugi koniec miasta, by w tępie ekspresowym spakować cały nasz dobytek. Do odjazdu pociągu została nam zajedwie godzina, a my w środku miasta, jadąc za Ładą grzęźniemy w korkach. Wreszcie jest dworzec. Odprowadzamy moto do bagażowni, gdzie Pani każe nam wjechać motocyklem na wagę.

 

Tylko jak to zrobić waga jest na tyle duża, że można na nią wjechać  jedynie przednim kołem no ale cóż nie ma czasu na dyskusje karzą więc jadę. Rogal wrzuca jedynkę i ciśnie do przodu żeby pokonać około 40 cm stopień a tym samym dostać  się na wagę. Przednie koło motocykla uderza w podest i z wagi wydobywa się dzwiny dzwięk jak gdyby coś się urwało. Okazuje się że siła uderzenia spowodowała, że bolce mocujące wyskoczyły ze swoich miejsc i urządzenie się rozregulowało. Pani bagażowa nie jest zbyt zadowolona z tego powodu. 

 

Trzeba ponownie zdjąc motocykl i wyregulować wagę. Robi to dwóch kolesi. W miedzyczasie z dworca przybiega Erkin z biletami. I tu dowiadujemy się o najgorszym. Motocykle nie jadą z nami, pojadą innym pociągiem za 2 dni. Do odjazdu pociągu zostały dosłownie minuty, a na domiar wszystkiego pani z bagażowego każe nam zdjąć kufry z motocykli bo po drugim ważeniu okazało się, że są za ciężkie. Nie mamy niestety na to czasu.

Szybka dyskusja i decydujemy. Motocykle z całym naszym dobytkiem zostawiamy dwójce osób które poznaliśmy dosłownie wczoraj. Obiecują nam, że dopilnują, żeby zostały odpowiednio zapakowane i wsadzone do następnego składu. Oj ciężka to była decyzja.....

Z duszą na ramieniu wsiadamy do zatłoczonego pociągu. Zaraz po tym słyszymy gwizd konduktora i maszyna ospale zaczęła toczyć się po torach. My w środku pociągu, a moto na peronie... 

 

 

...w jednej chwili z twardych motocyklistów staliśmy się dworcowymi żulikami...

 

...tak tak ten w lustrze to niestety ja tak tak...

 

...tak wyglądają frajerzy bez swoich motocykli...

 

 

Dzień 24 - 12 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 7850km (z pociągiem 8480km) , dzisiejszy dystans: 630km

  

Budzimy się w pociągu. Obawy o motocykle wzrastają ale sami się o to prosiliśmy. Ok 10:00 doieramy do Qizilorda gdzie mamy przesiadkę  na transport do Aqtobe. Mamy siedem godzin czekania. Aby urozmaicić sobie ten czas kupujemy piwko i umiejscawiamy się w słoneczku na środku peronu. Musimy wyglądać jak żule i ćpuny. Brudni, nie ogoleni i śmierdzący siedzimy z rozwalonymi tobołami i workami i rżniemy w karty. Sielanka trwa, humory dopisują.

Nie zdążyliśmy dopić jeszcze pierwszego piwka jak znienacka pojawia się milicjant. No i miała babka placek. Znów jesteśmy w dupie. Zabiera nas z całym majdanem na posterunek i zaczyna się zabawa w kotka i myszkę. Zabierają nam wszystko z kieszeni, wyjmują wszystkie pieniądze z portfela, kładą na stole i każą płacić mandat. Tłumaczymy, że to nasze ostatnie dziengi, że nie będziemy mieli za co wrócic do domu itd itd. Z każdym naszym słowem tłumaczenia naczelny przesuwa jeden banknot na swoją stronę. Dyskusja kończy się tak że wszystkie banknoty są po jego stronie, po naszej nic.

Tak łatwo się nie dajemy i po chili milczenia zaczynamy swoje biadolenie od nowa. O dziwo banknoty zaczynają się kolejno przeuwać na naszą stronę stołu. Cała akcja kończy się na łapówce $10. Po wyjściu z kolejowego posterunku okazuje się, że bar piwny jest 20 metrów dalej, cały czas na peronie. Spędzamy tam ostatnie 5 godzin w oczekiwaniu na nasz pociąg.

Pociąg przyjeżdża o czasie, dokonuje się walka o miejsca sypialne, każdy z nas ma leżanke w innym miejscu wagonu. Kontynujemy grę w tysiąca po czym znużeni podróżą, stęsknieni za sprzętami układamy się do snu, a koła turkoczą to takto to takto  to takto...

 

 

...w nocy zapoznajemy się z miłą Rosjanką, która mimo upływających lat, cały czas jest niezłą rock&roll-ówą...