DZIEŃ 25-34

dni 1-24 w zakładkach Menu głównego

 

Dzień 25 - 13 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 7850km (z pociągiem 9650km), dzisiejszy dystans: 1170km

 

Kolejna pobudka w pociągu. Krajobraz za oknem bez zmian...

 

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,

Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu...

 

...tak tylko możemy to skomentować.

 

O 11:00 mamy dotrzeć do Aqtobe, chwila prawdy zbliża się nieuchronnie. Nie możemy się dodzwonić do przyjaciół z Taraz, którzy nadali nasze motocykle. Miały jechać jednym składem, nie tak jak my, z przesiadką. Powinny czekać już na nas w dworcowym magazynie przesyłek. Na miejsce docieramy pół godziny przed planowanym czasem, składamy toboły na peronie w jedynym zacienionym miejscu pod drzewem. Upał już mocno daje się we znaki.

 

We dwóch udajemy się do magazynu i pytamy o przesyłkę w postaci trzech motocykli nadanych w Taraz. Operator mówi tak już są, ale nie trzy tylko dwa. Serca nam stają. Prowadzi nas do odpowiedniego działu i pokazuje ręką: ’eta pierwyj, a eta drugoj motocykla’. Kropelki potu w jednej chwili z czoła spływają nam aż do zagłębienia między pośladkami. Oczom naszym ukazał się przerażający widok. Jeden motocykl to stary zniszczony Iż, a drugi to jakaś motorynka. Świetnie, teraz tylko musimy uzgodnić, który z nas bierze który sprzęt, no i wylosować tego, co wraca piechotą.

 

Jak przystało na twardzieli-motocyklistów udajemy się z groźnymi minami do głównej siedziby biura. Tutaj miłe panie wykonują kilka telefonów i mówią, że wszystko jest w porządku i nie ma żadnej pomyłki...

 

Motocykle bowiem jadą i dotrą do Aqtobe jutro rano. Ufff, z jednej strony ulga, a z drugiej obawa i tęsknota za sprzętami rośnie.

 

Poznana w pociągu Rosjanka dała nam namiar do swojego przyjaciela motocyklisty z Aqtobe. Powiedziała, że to super chłop i w razie problemów na pewno nam pomoże. Dzwonimy do niego, a on mówi, że nie zna takiej pani. Finalnie przysyła do nas chłopaków z lokalnego klubu motocyklowego i załatwiają nam nocleg niedaleko dworca, w mieszkaniu w bloku. Opowiadają też o swoim klubie. W Aqtobe mają w sumie 50 motocykli. Niewiele, jak na prawie 300.000 miasto. Ale do braku widoku motocykli w odwiedzonych republikach już się dawno przyzwyczailiśmy.

 

Pozostaje nam tylko zwiedzić Aqtobe, w którym nota bene, nic ciekawego nie znajdujemy. Większość czasu spędzamy na kwaterze, każdy w duchu zamyślony i stęskniony za siodłem i jazdą. Tak czy siak zaoszczędziliśmy prawdopodobnie ok. 2 dni jazdy i przedzierania się przez 1800km stepu a przy okazji mieliśmy namiastkę podróżowania koleją transsyberyjską.

 

Znużeni całodniowym nieróbstwem idziemy spać.

 

Nastroje nasze może zobrazować Wam brak zdjęć z dzisiejszego dnia...

 

 

Dzień 26 - 14 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 8300km (z pociągiem 10100km), dzisiejszy dystans: 450km

 

Z rana szybko zbieramy klamoty i lecimy na dworzec. Wpadamy do składu i od razu humor się poprawia, przynajmniej Hubertowi. Jego motocykl stoi, tylko jakiś taki inny. Ehhh, nie ma kufrów. Oglądamy motocykl. Okazuje się, że częściowo zostały odkręcone, a częściowo oderwane razem ze stelażem, który widać, że poddał się i tak już mocno zmęczony. Po krótkim bieganiu po magazynie odnajdują się i kufry.

 

Motocykle Tasmana i Rogala jeszcze są na wagonie. Pomagamy załodze je wyładować, a w zasadzie zrzucić z ponad półtora metrowej wysokości wagonu na peron. Te motocykle też są bez kufrów. Musieli je zdjąć, inaczej by nie zabrali motocykli. Przechodzimy jeszcze żmudną papierkową procedurę oficjalnego wydania sprzętów, przy czym nie obywa się bez próby naciągnięcia nas na następne opłaty, ale się nie dajemy i po godzinie negocjacji wszystko załatwione.

 

Montujemy kufry. Tasmana tylne koło ma flaka, pompujemy i trzyma, pewnie w pociągu moto było dociśnięte lub źle postawione i powietrze gdzieś uszło. Jak się później okaże, przyczyna była zupełnie inna, a wręcz szokująca.

 

Po drodze po raz kolejny spawamy uszkodzony stelaż Huba i prujemy dalej, by jak najszybciej dotrzeć do granicy z Rosją. Wpadamy przy tym na wielokilometrowe remonty dróg, a objazdy prowadzą przez polne piaszczyste trakty. Po kilkugodzinnej męczarni skrecamy w jedną z bocznych dróg i zaczynamy szukać miejsca na rozbicie namiotu.

Ku naszemu zdziwieniu skręcają za nami dwa samochody. Po chwili takiej jazdy zatrzymujemy się a śledzące nas pojazdy podjeżdzają do nas . Wysiada z nich kilku dość dobrze zbudowanych koleśi i idą w naszą stronę. Trochę zrobiło nam się ciepło.... jeden z nich wyjmuje legitymacje milicji i zaczynają się pytania. skąd jedziemy dokąd i co wieziemy. Poziom naszej adrenaliny znacznie opadł na widok pokazanego nam dokumentu i chyba poraz pierwszy w czasie naszego wyjazdu byliśmy zadowoleni , że to była milicja. Tajniacy okazali się grupą antynarkotykową, działajacą w strefie przygranicznej. Po krótkiej pogawędce chłopaki dali nam spokój i odjechali nie sprawdzając nawet naszych motocykli. Po tym zdarzeniu postanowiliśmy pojechać jeszcze trochę dalej i noclegiu poszukać gdzie indziej.

Obóz rozbijamy  jakieś 120 km przed granicą. Miejsce okazuje się wylęgarnią komarów i wszelkiego rodzaju  wielkości muszek. Tak więc, 3 pary oczu wystających z opatulonych ciuchami ciał, kładzie się spać by nabrać sił przed kolejnym ciężkim dniem.

 

 

...symbol wolności na stepie...

 

 

Dzień 27 - 15 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 8946km (z pociągiem 10746km), dzisiejszy dystans: 646km

 

Rano, do znudzenia szybka zbiórka i ruszamy do granicy. Odprawa w Kazachstanie przebiega sprawnie, jeszcze sprawniej po stronie rosyjskiej. Teraz zostaje nam tylko mknąć przez płaską Rosję. Wzdłuż drogi ciągną się uprawne pola. Ich końca nie widać po horyzont. Czasem mijamy wioski lub miasteczka.

 

Nagle, w przeciągu kilku minut, niebo wkoło nas zanosi się brunatno szarymi chmurami. Błyski są coraz bliżej nas. Zaczyna lać. Chronimy się pod wiatą przystanku autobusowego. W samą porę, bo chwilę później ściana deszczu przesłania wszystko w promieniu kilku metrów.

 


...cisza po burzy, patrzymy czy aby na pewno...

 

Przelotne burze towarzyszą nam już do końca dnia. Mamy plan by przenocować nad Wołgą, wspomnieć nocleg nad tą rzeką z początku naszego wyjazdu. Chcemy się rozbić gdzieś obok Saratov, miasta, przez które przepływa Wołga. Jednak ono okazuje się pokaźną metropolią, a rzeka w tym miejscu przypomina raczej wielkie jezioro. Daremno szukać dzikiego miejsca na nocleg.

 

Jadąc już ponad godzinę po obwodnicy miasta, cały czas z burzą na karku, decydujemy się na rozbicie namiotu w polu, zaraz za miastem. Burza przechodzi na szczęście bokiem. My przygotowujemy pseudo ‘bieszparmak’. To tradycyjna potrawa Kazachów i Kirgizów z koniny przekładanej gotowanymi plastrami makaronu. Koninę w puszce i odpowiedni makaron kupiliśmy tuż przed wyjazdem z Kazachstanu. Miłośnicy koni, w tym miejscu, pewnie nas znienawidzą, ale trzeba przyznać, że mięso to jest delikatne i bardzo smaczne.

 

 

...w polu przy obwodnicy Saratov...

 

...potrawka 'bieszparmak' z koniny rozgrzewa nas przed snem...

 

Posileni pakujemy się do śpiworów i zapadamy w głęboki sen. Gdzieś w dali słychać jeszcze groźne pomruki burzy. Może jutro przywita nas słońce.

 

 

Dzień 28 - 16 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 9480km (z pociągiem 11280km), dzisiejszy dystans: 534km

 

Poranek wita nas bezdeszczową pogodą. Po szybkim pakowaniu, wyjeżdzamy z podmokłej łąki na której spaliśmy i kierujamy się w stronę Ukrainy. Cały dzień jedziemy uciekając przed deszczem. Ze wzdlędu na duże przestrzenie, już z oddali widzimy na niebie granice pomiędzy miejscami, gdzie pada, a gdzie świeci słońce.

Do celu naszej dzisiejszej podróży docieramy późnym popołudniem.  Na nocleg zatrzymujemy się u  rodziny Kati, naszej znajomej z Polski, której rodzina mieszka w małej miejscowości pod Voroneżem. Mama Kati serwuje nam obiad, który poprostu połykamy, zajadając się wszystkimi smakołykami... Przez chwilę czujemy się jak we własnych domach .

 

...dom mamy Katii...

 

...wykąpani, napojeni i nakarmieni. Jak u mamy...

 

Po sytym i wyśmienitym obiedzie wraz z bratem Katii wybieramy się na odwiedziny do jego znajomego. Z wesołym gruzinem szybko łapiemy dobry kontakt. Pomaga nam w tym oczywiście bimberek wyprodukawany przez właściclela posesji. Późnym wieczorem, w świetnych nastrojach, wracamy na naszą kwaterę i pod świerzą pościelą zapadamy w sen.

 

 

...świeżutkie szaszłyki już w drodze...

 

...z bratem Katii i Gruzinem zajadamy szaszłyki...

 

 

Dzień 29 - 17 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 9950km (z pociągiem 11750km), dzisiejszy dystans: 470km

 

Tego dnia mamy od rana  nie lada dylemat. Wczorajszego wieczora zostaliśmy zaproszeni na „Banie”, czyli coś w rodzaju tutejszej sauny.  Problem polegał na tym, że nie mieliśmy zbyt dużo czasu, a zaproszenie na tutejszą „banie” skończyłoby się kolejną banią która, poprzez przejście w kaca, spowolniłaby nas o kilka dni...

Podejmujemy trudną decyzję,  rezygnujemy z „sauny” i żegnając się  wyruszamy dalej w drogę.

 

 

...pożegnalne zdjęcie przed dalszą podróżą...

 

 

Właściwie przez drogę z Voroneża do granicy z Ukrainą  jedziemy sobie spokojnie monotonnym asfaltem. Nie zatrzymuje nas żadna milicja więc po kilku godzinach dojeżdżamy do granicy rosyjsko – ukraińskiej. Po stronie rosyjskiej bezproblemowo załatwiamy wszystkie papiery. Po stronie Ukraińskiej standardowo każdy chce od nas wyłudzić pieniądze. Szkoda, bo sami Ukraińcy są bardzo fajnymi i pomocnymi ludzmi, ale niestety służby mundurowe powodują, że nie wspominamy tego kraju zbyt  dobrze.

Za granicą znajdujemy polankę w lesie w ustronnym miejscu i rozbijamy obóz. Tutaj na zielanej Ukrainie czujemy się swojsko już trochę jak w domu. Niezłago kliamtu dodaje włączenie nszego radyjka które towarzyszy nam przez cały wyjazd. Po znalezieniu pierwszej ukraińskiej stacji do naszych uszu dobiega głos ...... Maryli Rodowicz ... w piosence Kolorowych jarmarków tra ta ta ta. Muzyka powoduje, że nasze nogi zaczynają się uginać i odwalamy całkiem niezły szamański taniec .. :) Nie sądziliśmy że Marylka jest aż tak znana na ukraińskiej ziemi.

 

 

...czas na nocleg...

 

...rumaki też grzeją swoje zadki...

 

 

Dzień 30 - 18 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 10286km (z pociągiem 12086km), dzisiejszy dystans: 336km

 

 

...codzienna rutyna - poranne pakowanie i ruszamy...

 

 

Mimo, że do Kijowa jedziemy zgodnie z przepisami, kilkakrotnie zostajemy zatrzymani przez milicję, ale biorąc ich na przetrzymanie nie płacimy żadnego mandatu. Na peryferiach Kijowa zatrzymujemy się żeby zrobić  zakupy na pobliskim rynku.

Po powrocie pakujemy się na moto i co..... brak powietrza w oponie.... Tym razem Tas łapie kapcia, oczywiście w tylnym kole... Wprawieni, zabieramy się do wymiany dętki.  Po zdjęciu opony szukamy przyczyny ulotnienia się zawartości dętki. Mamy, opona się poprostu przetarła ze zużycia.

No tak tylko gdzie jest dętka. Okazało się że z opony dętkowej poprzedni właścicel zrobił sobie oponę bezdętkową. W środku  była jakaś uszczelniająca folia oraz preparat do uszczelniania dziur w dętce. Zawartość opony uzupełniały sparciałe kawałki dętki z wielkimi dziurami.

Spojrzeliśmy  tylko na siebie. Tas całą tą trasę przejechał na takim patencie.

Założenia nowej chińskiej dętki zakupionej na rynku w Kirgistanie oraz nowej opony zajęło nam około dwóch godzin.  W Kijowie kilka razy gubimy drogę. W efekcie już po zmroku znajdujemy nocleg tuż za miastem nad małym jeziorkiem. Rozpalamy ognisko, rozbijamy namiot i zabieramy się do skonsumowania jedzenia zakupionego na rynku, popijając przy tym ukraińskiego browarka.     

 

 

...w Tasmana Transie skończyły się klocki hamulcowe...

 

...a kilkadziesiąt kilometrów dalej skończyła się 'bezdętkowa' opona...

 

...na szczęście w zapasie jest nowa opona i dwa rozmiary większa chińska dętka...

 

...pracy poświęcamy większość części ciała...

 

 

Dzień 31 - 19 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 10770km (z pociągiem 12570km), dzisiejszy dystans: 484km

 

Rano budzi nas plusk wody, jak by ktoś coś do niej wrzucał. Wychylamy się z namiotu, a tu wszystkie dostępne miejsca i małe pomosty zajęte są przez wędkarzy. No może nie wszystkie. Jedno tuż obok naszego namiotu jest wolne. Wypadałoby w takm razie chyba zarzucić jakąś wędke i tym samym wtopić  się w otoczenie...:).  Każdy „mocząc kija” przypatruje się trzem kolesiom wychodzącym w samych gaciach z namiotu.

My już nie robiąc sobie nic z tego standardowo pakujemy się i odjeżdzamy.

Właściwie cały dzień jedziemy w deszczu . Po raz pierwszy od dnia naszego wyjazdu użyliśmy naszego sprzętu przeciwdeszczowego, który przez całą naszą podróż leżał gdzieś na spodzie kufrów.

Po drodze spotykamy parkę Ukraińców na transalpie. Ucinamy sobie z nimi pogawędkę. Jadą właśnie skoczyć na bungee. Ponieważ nie mamy już zapasowej dętki a znając nasze szczęście do łapania gum prosimy ich o pomoc w zakupie zapasu. Nasz nowy kolega wykonuje kilka telefonów i w pół godziny później zaopatujemy się w dodatkową gume.

Kierujemy się w strone Lwowa. Wcześniej bowiem stwierdziliśmy, że przed powrotem do Polski odwiedzimy jeszcze Słowację.  Naszym zamiarem dzisaj jest przekroczenie granicy z Ukrainą. Jednak te plany pokrzyżował cały dzień padający deszcz. Jakieś 40 kilometrów przed Lwowem zmarznięci i zmęczeni niezbyt przyjemną aurą zatrzymujemy się przy przydrożnej restauracji.

Zamawiamy gorący posiłek i ucinamy sobie pogawędkę z miłą panią kelnerką. Zagadujemy oczywiście o nocleg . Ku naszemu zdziwieniu kelnerka po konsultacji z szefową  pozwala nam rozbić namiot z tyłu  zajazdu.  Mokrzy i zmęczeni, bez namysłu przyjmujemy propozucję.  Po kilku godzinach spędzonych na suszeniu całego sprzętu rozbijamy namiot w małym ogródku.

W tak przyjemnych okolicznościach spędzamy ostatnią noc na Ukrainie. Powoli dociera do nas, że to koniec naszego wyjazdu...

 

 

...nowi znajomi z Kijowa na Transalpie, pomogli nam znaleźć miejsce, gdzie kupiliśmy dętkę. A w niedzielę to nie jest łatwe zadanie. Sami jechali skoczyć na bungee...

 

 

Dzień 32 - 20 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 11254km (z pociągiem 13054km), dzisiejszy dystans: 484km

 

Namiot, śniadanie, kawa, i podróż przez Lwów do granicy ze Słowacją.

Jazdę cały czas opóźniają posterunki i patrole milicji. Przed jednym posterunkiem robimy niesamowity manewr i przekraczamy chłopakom przed nosem ciągłą linię. Przed nami z pod ziemi wynuża się nagle milicjant i nas zatrzymuje. Zabiera nas do wieżyczki -ich punktu dowodzenia i już z pomocą reszty załogi podskakują i się podniecają pokazując na ekranie nasze przewinienie. Nie wiedzieliśmy, że film nagrany z nami w roli głównej może wzbudzać tyle emocji. My mamy świetną zabawę, a oni pienią się ze złości widząc, że ich olewamy i prosimy o wypisanie mandatów, zamiast jak przystało na prawdziwego obywatela, dać łapówkę. Jeden z nich nie odpuszcza, wypisuje Tasmanowi mandat i mówi, że trzeba będzie zapłacić na granicy. Naiwny... ale ma chociaż satysfakcję...

 

Na granicy Ukraińskiej bez zmian... Pogranicznicy straszą nas, że rozbiorą motocykle do pierwszej śrubki, że mamy na pewno narkotyki itd. Tradycyjnie chcą wyłudzić łapówkę, ale bierzemy ich na przetrzymanie i po pół godzinie nas puszczają.

Pomysł jazdy przez Słowację okazał się nietrafiony, nie mamy za bardzo ochoty ani na zwiedzanie, ani na nocleg i po krótkiej naradzie decydujemy się wjechać do Polski.

Za granicą znajdujemy cudnie położony kemping w Tylawie w Beskidzie Niskim. Ognisko, kiełbasa grillowa, Perła i polski chleb... Jak dobrze być znowu w domu...

 

Dzień 33 - 21 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 11580km (z pociągiem 13380km), dzisiejszy dystans: 326km

 

Obieramy Kierunek na dom. Dziś planujemy jeszcze ostatni nocleg 70km przed Łodzią, w Smardzewicach nad Zalewem Sulejowskim. Mamy tam zawsze bazę w porcie jachtowym u bosmana Mareczka. Jeździmy tam od niepamiętnych czasów, a panuje tam cisza i spokój. Idealne miejsce na ostatnie przemyślenia i przedyskutowanie wrażeń.

 

 

...poranek na kempingu w Tylawie, 

opona skończyła się również Hubowi...

 

 

Dzień 34 - 22 Czerwiec

Stan licznika na koniec dnia: 11650km (z pociągiem 13450km), dzisiejszy dystans: 70km

 

Ostatnie 70km do celu. Szczęśiwi i cali docieramy do Łodzi i naszych domów.

 

Jeszcze przez długi czas nie dotrze do nas jaką drogę przebyliśmy i ile przygód doznaliśmy.

 

Na koniec pragniemy podziekować za wsparcie naszym dziewczynom, żonom, rodzinom i przyjaciołom. Bez Was nigdy by nam się to nie udało.

Dziękujemy wszystkim ludziom, których spotkaliśmy podczas naszej wyprawy za pomoc, gościnność, dobre słowo.

Dziękujemy Randalowi, Ostremu i Hiszpanowi z forum transalpa  za niezniszczalny sprzęt w postaci stelaży, kufrów i gmoli.

 

Teraz przyszedł czas na refleksje i... może na plany na następną wyprawę...

Pozdrawiamy

Tasman, Rogal, Hubert

 

 ZAPRASZAMY NA FILM Z NASZEGO WYJAZDU.