DZIEŃ 16.

 

Powoli bez zbędnego pośpiechu zwlekamy się z łóżek  i jemy śniadanie. Dopiero późnym popołudniem dajemy radę się zabrać i wyjść pozwiedzać miasto.

Piękna pogoda oraz zjedzony na mieście obiad szybko stawiają nas na nogi. Tibilisi zwiedzamy pobierznie przy okazji robienia zakupów.

Po powrocie pakujemy moto i wyruszamy na północ w stronę Rosji. Kierujemy się drogą E117 zwaną Drogą Wojenną. Jest to główna trasa łącząca Kaukaz Południowy z regionem Kaukazu Północnego. Droga jest częściowo asfaltowa w niektórych  odcinkach zamienia się w drogę szutrową szczególnie w wyższych partiach górskich.  Na niektórej jej odcinkach trwa jej remont. Wszystko to powoduje, że trasa jest dość mocno urozmaicona. Dochodzą do tego zapierające dech w piersiach widoki Kaukazu.

 

 

                                                             Droga Wojenna

 

Mijamy miejscowość Ananuri i Pasanauri. Dalej  po serpentynach pniemy się w górę na przełącz Krzyżową, 2 379 m n.p.m. Co chwila po drodze mijamy ciężko sapiące ciężarówki, które ledwo co pokonują kolejne wzniesienia.                                                                                                                                                                            Poniżej przełęczy Krzyżowej wjeżdżamy w kanion rzeki Biadarka a następnie doliną rzeki Terek docieramy do miejscowości Kazbegi. 

 

 

Do granicy z Rosją pozostało już kilka kilometrów postanawiamy więc , że jeszcze jedną noc spedzimy w Gruzji. Namioty rozbijamy na obrzeżach miasteczka.

 

 

DZIEŃ 17.

Dzisiejszego dnia planujemy przekroczenie granicy Gruzińsko – Rosyjskiej. Jak  każdego dnia na śniadanie jemy zupki chińskie popijając herbatą i zagryzając je chlebem. Następnie pakujemy manatki na nasze rumaki i mkniemy w stronę granicy. Na miejsce docieramy w ciągu godziny. Po stronie gruzińskiej nie ma dużo samochodów. Jest kilka starych ład z rejestracjami ormiańskimi. Nie ma natomiast samochodów z Gruzji. Granica bowiem jest zamknięta dla Gruzinów od 2008 r czyli od agresji Rosji na Gruzję. Sam punkt graniczny wygląda dość skromnie. Brak asfaltu a samo przejście graniczne jest dopiero w budowie. 

 

                                   Na przejściu granicznym Gruzja -Rosja

 

Odprawa po stronbie gruzińskiej przebiega szybko i sprawnie. Po pokazaniu paszportów przejeżdzamy na stronę Rosyjską. Tam standardowo wypełniamy „ wrimienny wwoz” i po kilku pytaniach od celników „ kuda, od kuda”  jedziemy dalej.

 

Z serii Władykaukaz tu byliśmy

Mijamy Władykaukaz i następnie odbijamy na wschód w stronę Czeczeni. Przekraczamy granicę Osetii. Poruszając się po Rosji co kilka kilometrów mijamy posterunek policyjny lub wojskowy na którym kontorlowane są pojazdy. Na nas jednak żołnierze i policjanci nie zwracją szczególnej uwagi i właściwie każdy posterunek przejeżdzamy bez kontroli.

Wjazd do Osetii

 

Do Groznego docieramy około godziny 15. Przy wjeździe do miasta zatrzymujemy się żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Tam zagaduje nas dwóch Czeczenów.

Po standardowym pakiecie pytań dwóch naszych kolegów proponuje nam pomoc w zwiedzeniu miasta. Są przy tym tak przejęci faktem , że nas spotkali , że nie możemy im odmówić bo uznali by to za obrazę.  Zgadzamy się więc i zaraz po tym jedziemy za białą Ładą do centrum miasta. 

 

Miasto zupełnie nie przypomina dawnej zniszczonej przez wojnę stolicy. W centum miasta widać nowo budowane biurowce i budynki mieszkalne. Widać , że mateczka rosija inwestuje tu dużo pieniędzy za co chce sobie kupić spokój w tej części kraju.  Na każdym kroku spotykamy jednak  patrole służb mundurowych. Poruszając się za wspomnianą  już Ładą docieramy do największego meczetu w Rosji. Jednocześnie może on pomieści 10 000 osób. Jak nie jedna budowla w mieście nosi on nazwę Kadyrowa ojca obecnego prezydenta Czeczeni Ramzana.

Nasi przewodnicy wprowadzają nas do środka budowli. Oczywiście przed wejściem obowiązkowe zdjęcie obuwia i przejście przez bramkę wykrywacza metali.

W porównaniu do meczetów, które widzeliśmy w Turcji ten naprawdę  robi wrażenie.  

 

 

Po wyjściu ze świątyni nasz wzrok kierujemy na budynek urzędu miasta Groznego. Na jego elewacji powieszone są dwa obrazy  obecnego prazydenta Czeczeni Kadyrowa oraz Władka cara Rosji. 

 

Widać, że nad spokojnym i dostanim życiem muzeumanów z Czeczeni czuwa „maładiec” Władimir. Zdjęcia czy też obrazy Władka są widoczne w Czeczeni na każdym kroku,  na każdym kroku podkreślana też jest przyjaźń Czeczeńsko Rosyjska......

Po zwiedzeniu meczetu zaczynamy się zastanawiać nad noclegiem. Pada pomysł żeby spędzić noc w Groznym . Nasi nowi znajomi propnują nam nocleg w pobliskim Hotelu. Jedziemy więc we wskazane miejsce. W hotelu ceny od 100 dolców od głowy. Szybko więc rezygnujemy i postanawiamy wyjechać z miasta.

Po opuszczeniu Groznego kierujemy się dokłanie tą samą drogą, która tu dotarliśmy.Po przejechaniu kilkunastu kilometrów i przebyciu kilku bramek kontrolnych nie znajdujemy żadnego ciekawego miejsca na rozbicie namiotów a powoli zaczyna się ściemniać.

Na chwilę zatrzymujemy się na przydrożnym bazaże w celu zakupiena jakiegoś jedzenia. Tam zagadujemy ludzi o nocleg. Plotka szybko się roznosi i po chwili cały bazar  już o tym rozmawia. Są tym faktem dość mocno zaskoczeni i dyskutują między sobą o tym co z nami zrobić. Wreszcie podchodzi do nas jeden chłopak i mówi, że możemy się przespać u niego w domu. Chwilę później jedziemy już za kolejną Ładą prowadzeni do naszego miejsca noclegu.

Prowadzeni przez samochód docieramy do oddalonego o kilka kilometrów  gospodarstwa. Chłopak propnuje nam pokój w mieszkaniu ale my zauważamy obok domu małą zabudowaną altankę. Nie chcęc przeszkadzać lokatorom wbijamy sie do altanki i tam rozbijamy swój obóz.  Właścielowi na początku nie zbyt podoba się ten pomysł. Tłumaczy, że tam nie ma łóżek i że jesteśmy jego gośćmi. Po krótkiej rozmowie przystaje jednak na naszą propozyjcę po czym informuje nas, że zostawia nam cały dom do dyspozycji bo on z całą rodziną handluje na rynku i wrócą bardzo późno. Teraz do nas dopiero dociera dlaczego tak dyskutowali na rynku. To była jedna rodzina i pewnie zastanawiali się czy nas zosatwić samych w ich domu. Na szczęśie dla nas idea gościnności zwyciężyła i tak oto wylądowaliśmy sami w Czeczeńskim domu w zupełnie nam nieznanym miejscu.

Trochę krzątamy się po obejściu, zjadamy kolację ścielimy sobie łoże z karimat i śpiworów i zmęczeni dzisiejszym dniem kładziemy się spać.

Późno w nocy słyszymy tylko warkot samochodu wjeżdżającego na podwórko co oznaczało powrót właścicieli domu.   

 

DZIEŃ 18.

 

Następnego dnia budzimy się dość wcześnie i wypełzamy z naszej altany. Na podwóku wokół naszych motorów biegają dzieci coś krzycząc. Gdy nas zauważyły zaczęły nam się przyglądać z ciekawością.  Dla kupienia ich zaufaia oczywiście proponujemy żeby usiadły na motorach. Na początku nie chciały ale po uzyskaniu zgody od ich mamy , która wyszła nas przywitać z domu obsiadły nasze maszyny z dużym uśmiechem na ustach.

 

Po przywitaniu z lokatorami zostajemy zaproszeni  na śniadanie. Trochę rozmawiamy poruszając tematy, o który zazwyczaj się rozmawia w takich sytuacjach.  Czyli gdzie byliśmy i gdzie jedziemy. Od właściciela domu dowiadujemy się natomiast , że jego brat z żoną która jest w ciąży i tata przebywają obecnie w Polsce w obozie dla uchodzców. Próbowali przedostać się do Niemiec przez Polskę ale po drodze jego tacie najprawdopodobniej ze stresu sidło serce i dostał zawału. Został odwieziony do szpitala a tam już przejęła ich straż  graniczna. Na początku niesieni chęcia odwdzięczenia się deklarujemy swoją pomoc ale w sumie jak jej  udzielić skoro mieli ich deportować do Czeczeni.

Po śniadaniu pakujemy manatki i wciskamy właścicielowi po 20 dolców. Szkoda nam się zrobiło tych ludzi w sumie są  trochę w podobnej sytuacji jak my jeszcze kilkanaście lat temu kiedy uciekaliśmy za granicę oby jak najdalej od objęć mateczki rosji.

 

 

Po serdecznym pożegnaniu robimy sobie jeszcze pamiatkową fotę i udajemy się drogą M29 w stronę najwyższego szytu Kaukazu - Elbrusa.

Do dolnej stacji kolejki linowej w Azau doieramy przed 17. Tam  dowiadujemy się, że kolej jest czynna od 9 do 17 . i dzisiaj już nie damy rady wjechać na górę.   

Musimy zatem wycieczkę na szczyt przełożyć na następny dzień. Dość szybko znajdujemy fajne miejsce do rozbicia namiotu. W pobliskim miasteczku robimy jeszcze zakupy oraz zestaw trawelera z piwkiem Terek na czele.

Rozpalamy ognisko i przy piwku i pieczonej kiełbasce sympatycznie spędzamy wieczór.

 

DZIEŃ 19

 

Następny dzień wita na słoneczną pogodą. Jest zatem szansa , że uda na się zobaczyć Elbrus w całej okazałości.

Szybko pakujemy manatki i jedziemy pod wyciąg. Do stacji docieramy przed 9. Po zakupieniu biletów jedziemy w górę w stronę szczytu.

Na górnej stacji kolejki przesiadany się na wyciąg krzesełkowy i w ten sposób docieramy na wysokość 3 800 m n.p.m. 

Tu pogoda już znacznie się pogarsza.   Dość mocno wieje i zaczyna padać śnieg.

Mimo to widoki są przepiękne od czasu do czasu w przerwach między śnieżycami widać dwa szczyty dostojnego Elbrusa.     

Z tego miejsca , żeby dostać się na szczyt trzeba już iść na pieszo co zajmuje mniej więcej jeden dzień. Można też ewentulanie podjechać wyżej ratrakiem ale ze względu na psującą się pogodę nie korzystamy z takiej możliwości. 

 

 

 

 

W stacji Mir spędzamy około godziny trochę krzątamy się po beczkach , które służą tam za schronisko dla wspinaczy. Następnie tym samym wyciągiem krzesełkowym a później kolejką linową zjeżdzamy w dół.

Tam postanawiamy zjeść obiad w przydrożnym barze. W czasie konsumowania posiłku podjeżdza do nas motor na polskich numerach. Motocyklistą okazuje się Jacek z Gdańska.Ucinamy sobie pogawędkę. Jacek na swoim BMW wraca właśnie z Mongolii. Ponieważ jedziemy w tym samym kierunku postanawia nam trochę potowarzyszyć. Tak więc już w czterech udajemy się w stronę północnego Kaukazu

Z Elbrusa cofamy się do miejscowości Baksan i tam dostajemy się na drogę nr E117. W miejscowości Malka postanawiamy skręcić w lewo w drogę szutrową i nią przedostać się do miejscowości Kislovodsk. To był strzał w dychę zaraz po zjeździe zakończył się asfalt i naszym oczom ukazała sie piękna szutrowa droga prowadząca nie wiadomo dokąd. Każdy z nas z bananem na twarzy zapuszcza się w nią wzbijając za sobą tumany kurzu. Im bardziej w głąb drogi tym bardziej Kaukaz otwiera przed nami swe przepiękne oblicze. Wokół nas nie ma nikogo tylko góry i przyroda. Co chwila zatrzymujemy się żeby nacieszyć się pięknem otaczających nas widoków. 

 

 

W pewnym momecie wjeżdzając na wzniesienie dojeżdzamy do zaparkowanego tuż przy urwisku Ziła. W około żywej duszy samochód sam pozostawiony na tym pustkowiu . Oczywiście nie omieszkaliśmy całego go obejrzeć.     

 

Takimi oto drogami docieramy do miejscowości Kamennomostskoye. Tam odbijany na miejscowość Khabaz by dalej delektować się pięknem kaukazu. Po kilku godzinach jazdy postanawiamy rozbić obóz nad rzeką o nazwie Malka. 

 

                         

 

DZIEŃ 20

Następnego dnia kontynujeny jazdę. Wracamy do miejscowości Kamennomostskoye i tam obieramy kierunek na miejscowość Kichmalka.Cały czas droga jest szutrowa  w dolinach porośnięta trawą. 

 

                                      

 

  

Oczywście od czasu da czasu zaliczamy mniejsze lub większe wywrotki , których nie da się uniknąć .

                                         

 

Po datarciu do Kislovodska żegnamy się z Jackiem , który postanawia szybciej wrócić do Polski. Pamiątkowe zdjęcia na stacji benzynowej i może kiedyś się spotkamy jeszcze w trasie  

                                             

 

Po opuszczeniu miasta udajemy się drogą A152 w stornę  Krasnodarska. Nocleg znajdujemy w  przydrożnym lasku.

 

                                       

 

                                   

 

DZIEŃ 21

Następnego dnia po spakowaniu moto oraz śniadaniu składającej się standardowo z zupki chińskiej udajemy się w kierunku Ukrainy. Do przejścia granicznego docieramy dość szybko.

Sprawnie też odprawiamy się na granicy Rosyjskiej i jesteśmy gotowi na przekroczenie granicy.

Kupujemy bilety na prom na Ukrainę  i w 30 stopniowym skwarze czekamy na jego przybycie.  Po około dwóch godzinach wjeżdżamy sprzętami na pokład i cieśniną Kerczyńską przedostajemy się na Ukrainę . Po opuszczeniu  stajemy grzecznie w kolejce oczekujących żeby zameldować się na Ukrianie. Gdy nadeszła nasza kolej pogranicznik zabiera nam paszporty po czym znika w biurze. Po około 20 minutach podchodzi do nas z paszportami i mówi żebyśmy poszli z nim na bok.

Ze stoickim spokojem informuje nas , że już prawie możemy jechać tylko oczywiście  musimy mu dać po 20 dolarów. O nie, znowu, już to przerabialiśmy dwa lata wcześniej podczas naszego wyjadu w Pamir.

Zaczyna się więc standardowa gadka. My mówimy, że nie zapłacimy bo mamy wszystkie wymagane dokumenty. On wymyśla, że czegoś tam nie dopełniliśmy, my znowu swoje on swoje i tak 10 minut. Wreszcze zirytowany mówi nam wprost , że mamy mu dać kasę za to, że przekraczamy granicę. My że nie damy.

Gość już wpieniony do granic możliwości oddaje nam paszporty, coś tam jeszcze bąka pod nosem i każe jechać. W ten oto standardowy sposób wkraczamy na Ukrianę.

Udajemy się na wulkany błotne,

 

                                         

 

                                         

 

Tam spędzamy trochę czasu nasłuchując bulkających błotnych gejzerów. Nakręcamy też drugą cześć filmu z serii Pi i Sigma. 

 

                                        

 

Po czym odjeżdżamy.  

 

                                   

 

Na nocleg lokujemy się na polu namiotowym nad morzem Azowskim. Pierwsze co robimy to idziemy się wykąpać. Temperatura tego dnia przekracza ponad 30 stopni, chłodna kąpiel jest zatem mocno wskazana. Po schłodzeniu organizmów wracamy do swojego obozowiska i właściwie odrazu zagaduje nas dwóch Ukraińców , naszych kempingowych sąsiadów. Sami nie wiemy kiedy pojawił się koniak i chwile później już dzierżyliśmy szklaneczki w rękach z poczciwym trunkiem.  

                                     

Nad morzem Azowskim

 

DZIEŃ 22

Ten dzień wita nas słoneczną pogodą.  Odjeżdżamy znad morza Azowskiego i kierujemy się drogą E97 w stronę Sewastopola. Nigdzie się nie spiesząc  mijamy po drodze miejscowość Luhowe, Batalne  i tuż przed miejscowością Prymors’kyj odbijmy w lewo . Betonową drogą docieramy do jednostki wojskowej. Tam zatrzymuje nas ukraiński żołnierz . Rozmawiamy z nim chwilę po czym mundurowy  kieruje nas na znajdującą się zaraz obok jednostki plażę.

Docieramy tam bez żadnych problemów . Miejsce okazuje się idealne. Docieramy bowiem do ciągnącego się wzdłóż wybrzeża urwiska z którego zejście prowadzi bezpośrednio na plażę.  Zero komercji na plaży ludzie rozbijają namioty, palą ogniska , ogólnie przygotowują się do spędzenia piątkowego wieczoru przy szumie fal Morza Czarnego.

 

                                     

 

Idąc ich przykładem rozpakowujemy moto i idziemy zakosztować kąpieli po drugiej stronie Morza Czarnego.


                                  

 

Wieczorem gdy temperatura trochę opada wymieniamy jeszcze u Rogala klocki i rozpalamy ognicho.Tej nocy nie rozbijamy namiotów, postanawiamy przespać się na plaży pod gołym niebem.      

 

DZIEŃ 23.

Ranek zaczyna sie bardzo wcześnie. Piekące słońce oraz bezchmurne niebio powoduje, że już o 7 rano jest bardzo gorąco. Powoli zatem wydostajemy się z naszych śpiworów

                                           

 

Po zjedzeniu śniadania zabieramy się za pakowanie maneli. Z każdą minutą temeratura rośnie i po godzinie zaczyna być nie do zniesienia. Dodatkowy brak cienia powoduje, że jak najszybciej zawijamy manatki i oddalamy się w stronę  Jałty.

Po drodze zatrzymujemy się przy pierwszym straganie z arbuzami. Spragnieni kupujemy dwa dorodne okazy i zjadamy na miejscu.

Po sytym posiłku nie mamy za bardzo siły by wsiąść na moto znajdujemy zatem cień przy pobliskim drzewie i strzelamy sobie tzw. turbodrzemkę w której niekwestionowanym mistrzem jest Hub.   

 

                                    

Po 2 godzinnej super turbodrzemce wypoczęci i syci kontynujemy naszą podróż. 

Właściwie cała droga do Jałty usiana jest  serpentynami prowadzącymi wzdłóż wybrzeża. Cały dzień jazda odbywa się zatem zgodnie z weselną przyśpiewką.... na lewo na prawo w góre i w dół...... Gdyby jeszcze asfalt był trochę lepszej jakości moto można by było kłaść bardziej w zakrętach ale i tak jest fajnie. W pewnym momencie z drogowego bujania wytrąca nas  Rogal, który nagle  zjeżdza na pobocze i przy dziwnych wygibasach zaczyna ściągać spodnie.

Sytuacja wygląda dość komicznie. Zdziwiony Hub zatrzymuje się tuż obok. Okazuje się, że Rogalowi przez nogawkę do spodni dostała się osa i zdążyła go już użądlić na szczęście w ..... udo.    

Zlokalizowanie intruza trwało kilka minut tak więc po kilkuminutowej przerwie kontynuujemy naszą jazdę. 

 

                                                                  

Gdzie ta osa

 

Do Jałty docieramy już dość późno. Szybko jednak w necie udaje nam się znaleźć tani hostel i bez przeszkód w nim zarzucamy kotwicę na dzisiejszą noc.

Wieczorem po rozpakowaniu moto idziemy na zwiedzanie. Jedyną rzeczą która nam utkwiła w pamięci to bardzo słabe oświetlenie miasta. Latarnie albo nie świeciły albo świeciły bardzo słabo . Wszystko to powodowało, że miasto wydawało nam się bardzo mroczne. Może jednak coś w tym jest, w końcu tu Roosevelt i Churchill  sprzedali Polskę Stalinowi. Ogólnie Jałta jakoś nas nie urzekła ale być może nie trafiliśmy w odpowiednie miejsca. Finalnie wylądowaliśmy w przybrzeżnej knajpce i zimnym piwkiem zakończyliśmy dzisiejszy dzień.    

 

DZIEŃ 24.

Tego dnia postanowiliśmy się rozłączyć Hub stwierdził, że pojedzie jeszcze do Mołdawi. Rogal z Lechem postanowili wracać do Poski szybciej przez Ukrainę.

Tak oto zakończyliśmy nasz drugi wyjazd........

Podrawiamy.